Cóż, miało nie być czwartego dnia, wiem. Nie oszukałam Was, po prostu autobus z Wilna miał niewielkie opóźnienie, ale dla mnie to już oznaczało, że spóźniłam się na ostatni pociąg. I tak nie wiem, czy odważyłabym się pojechać tymże, ponieważ musiałabym się jeszcze przesiadać. Z PKPem różnie bywa, a już wolę kwitnąć przez 6 godzin z stolycy niż rozbijać się gdzieś na wypizgażu. Szkoda tylko, że w tej sytuacji do domu trafię dopiero dziś wieczorem, bo na mieście będę rano, więc pobiegnę od razu do pracy. Muszę się tylko zmusić do tego, żeby nie zrobić ultradebeściackiego ruchu i nie wysiąść tam, gdzie mieszkam, tylko tam, gdzie pracuję. Taka sytuacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz